Piczomira Rebel
Epidemie, zarazy, podobnie jak wojny – wielkie katastrofy od zawsze burzyły ład społeczny, odwracały porządek świata. Równocześnie nakazywały zastanowić się – czasem w odosobnieniu, czasem wspólnie z innymi – nad regułami rzeczywistości. Wielka literatura bywa zapisem takiego czasu, czego przykładem może być Decameron Boccacia – frywolne opowieści ludzi uciekających przed epidemią we Florencji. Rodzima literatura wielu przykładów takich pełnych obsceny a równocześnie artystycznie wartościowych dzieł nie posiada.
„I ona miałaby tęsknić do pokoju, Gdy was jednym zamachem zniszczyć może w boju!?” Piczomira, królowa Branlomanii, Akt 1, scena 5
Istnieje w polskiej tradycji utwór przypominający Decamerona, a jednocześnie przywołujący echa Monachomachii. Stworzył go żołnierz, w trakcie wojny, ku rozbawieniu, pokrzepieniu swoich kamratów. Napisana przez niego „tragedyja w trzech aktach” dyskretnie pomijana jest w jego oficjalnych biografiach. Bo to „nie uchodzi”, „nie wypada” by narodowy twórca używał „takich” słów, by nazywał swoje postacie Piczomira, Twardostaj, Klitorys, Onanizm czy Jebak… Ten język wulgarny, te żarty oślizłe i grube… Czy skądś tego nie znamy? Nie tylko poeci, damy też nie powinny używać takiego języka, nawet na wojnie. Dlatego na jednym z satyrycznych rysunków Wolność wiodąca lud na barykady musi wysłuchać zasad savoir-vivre’u od trzech mężczyzn w typie określanym obecnie jako „dziaders”.
Toteż bardziej niż Boccacio czytaniu „Piczomiry, królowej Branlomanii” Aleksandra Fredry w reżyserii Marcina Libera, patronuje Michel de Certeau i jego „taktyki oporu”, takie jak żart, podstęp czy przechwytywanie zawarte w „sztukach działania”, w tworzeniu językowych konceptów i opowieści, w robieniu sztuczek. De Certeau odwołuje się w swojej pracy do von Clausewitza – teoretyka prowadzenia wojen. Żart, podstęp są sztuką słabego, tego, który w otwartej walce nie ma szans na zwycięstwo, więc musi prowadzić wojnę partyzancką. Czy takim „partyzanckim” dziełem mogła być „Piczomira…” odtwarzana, czytana przez żołnierzy, którzy zawsze mogli okazać się tymi słabszymi, którzy muszą ulec?
Równocześnie nie istnieje żadna bardziej wyrazista emanacja patriarchalnego porządku niż wojna – przestrzeń działania dla prawdziwych mężczyzn, doświadczenie, dzięki któremu dopiero mogą stać się pełni w swojej męskości. Fredro w „Piczomirze” odwrócił porządek wojny, staje się ona zwycięską batalią kobiet ustanawiających własny ład, w obszarze do którego patriarchat rości sobie największe prawa – kobiecego ciała i seksualności. Królowa Piczomira zasiadając na tronie kobietom przyznaje prawo dotąd zarezerwowane dla mężczyzn – to one mają swobodę wybierania partnerów seksualnych, a oni mają zachować „czystość” do ślubu. Ten nowy ład nie może podobać się mężczyznom – dziadersom, którzy – świadomie bądź nie – wierzą i chcą utrzymać odwieczny porządek natury. Ład, gdzie – jak był łaskaw wyrazić się pewien oświecony reprezentant mainsplainerów: „To kobiety sprawiają, że nasze codzienne życie toczy się harmonijnie i gładko, w sposób trochę jakby niezauważalny, a dopiero gdy nasza babcia, mama, żona, córka czy partnerka musi z jakichś powodów się wyłączyć, dostrzegamy, że bez kobiet nasza egzystencja staje się trudna, bezbarwna i irytująca”. Nic dziwnego, że przedstawiciele Chujawii napadają na gród Piczomiry – patriarchalny porządek nie poddaje się bez walki. Wojna jest kobietą, siła też jest kobietą, a ona – jak mówi Focenleker – „was jednym zamachem zniszczyć może w boju”. Trzeba o tym pamiętać, tym bardziej że Annuszka już rozlała olej…